Nic dziwnego, że znowu leżysz. Przecież ledwo co się podniosłeś po pierwszym upadku to zobaczyłeś swoją Matkę. To musiało boleć bardziej niż biczowanie, korona cierniowa i całe ciało... Kochasz przecież przeogromnie swoją Mamę i widziałeś w Jej oczach miłość, w miecz w sercu. To spojrzenie pełne miłości i bezsilności z pewnością utknęło Ci w pamięci. Przecież żołnierze dali Ci pomocnika do dźwigania krzyża. Nawet pomoc Weroniki nie wystarczyła - przewróciłeś się ponownie z tego wszystkiego... Ból fizyczny, ból psychiczny, ból duchowy - walka z cierpieniem, walka z samym sobą. To takie ludzkie przecież - bać się śmierci i tortur. To takie Boskie - wypełnić wszystko do czego jest się powołanym najdokładniej jak to możliwe. Dlatego Jezu - Boże podnosisz się spod krzyża, bierzesz głęboki wdech i chociaż nowa fala bólu przeszywa Twoje ciało to dumnie idziesz dalej. Dalej, jak baranek wiedziony na zabicie.
Och, ileż to razy ja już upadłem. Grzechy te same od tak wielu lat. I spowiedź coraz rzadsza, bo po co się spowiadać skoro żal za grzechy marny, albo postanowienie poprawy nie mocne... Albo zaraz po spowiedzi brnę w to samo bez zastanowienia.
Och, ileż to razy usiłowałem się podnieść... Wiele razy się udało na dłużej.
Jestem tu teraz z Tobą, Jezu - leżę pod ciężarem moich grzechów. Widzę, że wstajesz z upadku i tak zdrowo Ci zazdroszczę - też chcę wstać. A przecież mój krzyż dużo, dużo, dużo lżejszy jest niż Twój.
Ach żałuję za me złości,
jedynie dla Twej miłości.
Bądź miłościw mnie grzesznemu
do poprawy dążącemu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz